sobota, 28 lutego 2015

Rodział 18

Sobota.
Mieszkańcy Anubisa wybrali się dziś na dwudniowy wypad do Liverpoolu. To nie jest żadna wycieczka. To są po prostu dwa dni w którym uczniowie bez opieki nauczyciela (bądź zrzędliwego dozorcy) mogą robić co chcą. Chyba, że wpadną w ręce policji. Wtedy wylatują. Proste.
Kto by się spodziewał, że szkoła dysponuje takimi sumami, żeby raz w miesiącu organizować takie coś. Płacą za przejazd i za nocleg (ale proszę was ile ludzi z tego skorzysta?)
Uczniowie jeżdżą tam przeważnie dlatego, żeby pójść na randkę (tak, mam na myśli Ninę i Fabiana) albo żeby dokupywać masę nowych i drogich ubrań (no cóż, tu zalicza się Amber). Albo po to żeby poderwać jakieś laski ( Znudziłoby mnie to latanie za dziewczynami, które i tak mają cię w nosie, ale jak tam Jerome chce). Biedny to jest Alfie. Myślę, że teraz lata z Amber po sklepach będąc tragarzem.
Ale co ja tam wiem. Przecież siedzę w Anubisie.
Kochany dyrektor oznajmił mi uprzejmie, że do tego wyjazdu jest potrzebna karteczka zwana oświadczeniem podpisana przez moich rodzicieli. Szlag by to trafił, że powiedział to dopiero. Godzinę przed wyjazdem.
Wtedy gdy wyszłam z Amber na zakupy cała Sibuna nas kryła (okej tylko mnie, bo Ambs ma tą zgodę)
I tez w piękny marcowy weekend siedzę sama w tym zakichanym akademiku.
Zakichanym? Przecież sama chciałaś tu przyjechać.
- Sama? Okazuje się, że jakaś nawiedzona moc mnie opętała i podświadomie nakazała mi przyjechać tu. A ja nawet nie wierzę w magię - odpowiedziałam wiedząc, że to Neferi siedzi mi w głowie. Jak to na kosmiczną zjawę, nie jest w stanie ukazać mi się ale widuje ją w tych koszmarnych snach oraz czuje jak siedzi mi w głowie. Ale tylko wtedy gdy miała mi coś ważnego do powiedzenia. Dużo wysiłku wkłada w to by przemówić do mnie w mojej głowie, więc pytam:
- Coś się stało?
Nie, nudzi mi się.
Świetnie.
- Wypad z mojej głowy Neferi, idź pobaw się gdzieś indziej.
Neferneferuaton- Taszeri poprawiła od razu.
- Jak zwał, tak zwał - zamknęłam oczy by wykonać sztuczkę (oczywiście nie magiczną). Po prostu oczyściłam swój umysł, nie myślałam kompletnie o niczym. Zawsze działa. Czuje potem taką pustkę i wiem że Neferi sobie poszła. Gdzieś.
- Z kim ty gadasz?
A no tak, nie zgadniecie! Nie zostałam sama w domu, chodź wolałabym. Eddie niby ma areszt domowy. Eddie niby włamał się do gabinetu Victora. Eddie niby nie jest głupi ale nawet Alfie by wiedział, żeby nie włamywać się do gabinetu, gdy Victor jest w salonie.
Bądź co bądź znowu zostaje z nim sam na sam. Serce cholernie kluje gdy tylko pojawi się w pobliżu. Po prostu zawiodłam się na nim. Okej, czaje, uratował mi skórę, powinnam mu dziękować na kolanach ale zrobił to bo Sibuna "kazała". Grzebał w moich prywatnych rzeczach by znaleźć list. Nikomu nie mówiłam, że jest pod poduszką.
- Gadałam przez telefon - to zawsze mówiłam jak ktoś przyłapał mnie na gadaniu sama z sobą. Ale zdarzyło to się tylko dwa razy, w tym raz teraz,bo jak wspomniałam (ale teraz to są tylko chyba urojenia) takie gadanie w mojej głowie jest strasznie męczące dla Neferi więc nie wiem jakim cudem weszła sobie do mojej głowy "z nudów".
- Nie widzę telefonu.
- Przez głośnomówiący. A właściwie co Cię to obchodzi Miller? Po co tu przyszyłeś?
- Pomyślałem, że może chcesz zejść to tunelów.
- Pewnie, że chce - uśmiechnął się nieznacznie na moje słowa - ale sama.
W pokoju nastała krępująca cisza. Ani ja, ani on się nie ruszyliśmy. Patrzyliśmy na siebie bez słowa.
- Nie wiem o co ci chodzi - w końcu powiedział
- Wiesz doskonale o co mi chodzi!
I to był koniec rozmowy. Ja odwróciłam się a Eddie wyszedł trzaskając drzwiami.
  Wyciągnęłam z szafki telefon Joy i po prostu trzymałam go w rękach. To była jedyna rzecz jaka mi pozostała po dziewczynie . Nie licząc zdjęć.
Gdy jest mu smutno po prostu biorę ten telefon do ręki i myślę o niej. Była wspaniałą przyjaciółką, taką po prostu idealną. Taką, która doskonale mnie rozumiała i potrafiła mnie odczytać.
- Co znowu? - warknęłam.
Oczywiście byłam przekonana że to Eddie bo tylko my byliśmy w domu.
- Coś się stało? - ależ nie! To była Mara. Ta sama Mara, którą spotkałam jak tu przyjechałam.
Szybko schowałam telefon Joy, gdyż tylko ja, Eddie i Jerome o nim wiedzieliśmy. No i co z tego, że Mara i tak by nie wiedziała, że to telefon Mercer ale była przecież ważna dla mnie ta rzecz.
Nie wpadłyśmy sobie w raniona, tak jakby zrobiła to Joy, nie zapytałyśmy się nawzajem "jak dużo się zmieniło" jak zrobiła by to Joy. Po prostu uśmiechnęłam się szeroko i wyjąkałam:
- Cze.. Cześć Maro!
Potem już było dość tradycyjnie. Powymieniamy się zdaniami, oczywiście podpytałam ją o co chodzi z jej wyjazdem. Powiedziała mi, że to Sweet załatwił jej te stypendium, żeby wyjechała (okej, nie powiedziała tego tak dokładnie) i inne sprawy a ja nagle wszystko zrozumiałam. Mara wyjechała robiąc miejsce Joy, a oni: Sweet i Victor myśleli, że to właśnie ona jest Naznaczoną dlatego ją porwali. Proste!
Wymyśliłam jakiś pretekst i wyszłam z pokoju. Moim celem była biblioteka Frobisherów. Założyłam tylko szal (na kurtkę nie było czasu) uważając aby niezauważalnie wymknąć się z domu.
Biblioteka Frobisherów to miejsce, gdzie jest zawsze spokój i pełno kurzu. Ale to jedno z moich ulubionych miejsc w obrębie całej posiadłości.
  Od kluczyłam drzwi (Kluczem, którym prędzej ukradłam oczywiście Victoriowi. Obawiam się, że zbyt dużo już rzeczy mu zabrałam) i weszłam swobodnie do środka.
Zdziwieniem okazał się ogromny nie porządek. Zazwyczaj wszystko jest ułożone na półkach, biurkach i innych miejscach do tego przeznaczonych. Czyżby Eddie i Jerome (którzy zapewne byli tu ostatni- to oni znaleźli telefon Joy) zrobili ten bajzel?
Musiałam odszukać książkę, którą czytałam ostatnio.
Była strasznie nudna i jeśli chodziło o kwestie zrozumienia jej.. to było straszne. Połowa książki to same hieroglify a pozostała połowa to jakieś dziwne, staro-języczne słowa. Dlatego przeczytanie tej książki zajmuje mi wieki.
Oczywiste jest to że kwestie hieroglifów mogłam zostawić Fabianowi. Ale nie chciałam by ktokolwiek interesował się moja osobą- Naznaczoną. To było moje brzemię i tylko ja powinnam się tym interesować, prawda?
Przewróciłam kartkę i słowo daję na całej stronie było narysowane oko! I tylko słowa (tak myślę że to słowa. Dla mnie to tylko jakieś ślaczki) " عين حورس ". Oczywiście, że bym sprawdziła co to znaczy. Gdybym tylko wiedziała po jakim to języku i gdym posiadała taką klawiaturę w telefonie.
Wyrwałam daną kartkę z przestarzałej księgi i schowałam do kieszeni. Źle się z tym czułam. Co jak co ale jak Sibuna znajdzie przypadkiem tą książkę i zobaczy że brakuje strony na pewno domyśli się że jest coś ważnego na tej stronie (gdyby było) i zaczną kolejne śledztwo a oni zawsze dochodzą do prawdy. Nie mam pojęcia jak to robią.
Zmęczyłam się tłumaczeniem tej księgi wiec zamknęłam ją i schowałam. Trzymanie jej w moim pokoju było by wręcz niebezpieczne ze względu na to, że Victor może w każdej chwili przeszukiwać nasze pokoje. Sibuna mówiła że strasznie lubi im deptać po piętach.
Robiło się już późno ale postanowiłam (już szybciej) że przejdę się jeszcze po tunelach które prowadzą do Kropielnicy.
Otworzenie przejścia był to skomplikowany proces. Niby wydawało się to łatwe gdy robiła to Sibuna, lecz teraz jestem sama.
Okej, zaczynam.
Pierwszy.
Drugi.
Trzeci.
Czwarty schodek kręconych schodów, 11 pionowy szczebelek.
Jednym szynki ruchem odwróciłam to o 180 stopni i usłyszałam charakterystyczny brzęk.
Okej, jedno z głowy.
Teraz przeszłam na drugą stronę pokoju by odszukać sześciu prawie niezauważalnych, małych guziczków.
Oczywiście nabawiłam się przy tym nie mało gdyż wciąż nie mogę zapamiętać w jakich odległościach od siebie się znajdują. Jakim cudem Im udało się je znaleźć pierwszym? Zazdroszczę, że posiadają ten wisior gdyż tak o wiele łatwiej jest tam trafić. Wystarczy że przyłoży się go do czegoś tam (nie mam pojęcia) I bam! Otworzy się przejście!
Wykonałam kolejne beznadziejne zadania i nareszcie mogłam wejść do tuneli.
Przejście zamykało się po kilku sekundach i wszystko, co zrobiłam by otworzyć je po prostu powracał do dawnego stanu rzeczy.
Do domu wróciłam dopiero po dwudziestej.
Mara nieźle przejęła się moją długą nieobecnością. W dodatku jak wyjdziecie w marcu bez kurtki to (dacie wiarę!?) możecie na prawdę źle się poczuć. Jednak nie zrobiło to na mnie nic, gdy w nocy postanowiłam przyrządzić Eddiemu kawał.
Oczywiście (jako że jestem tradycjonalistką) postanowiłam użyć do tego wiadra zimnej wody. Gdy tylko wybiła pierwsza w nocy razem z Marą zeszliśmy na dół i stanęliśmy przed pokojem Eddiego. Zapukałyśmy dość głośno i po chwili wyszedł z nich zaspany Miller... I spotkał się z zimną wodą. Wrzasnął jak opętany a wiadro zawisło mu na głowie. Przeszedł kilka metrów szukając ściany i przez przypadek zbił jakiś antyk, który stał na szafce. Zaczęłam się śmiać po czym odwróciłam się w stronę Mary, której kurcze już nie było! A potem słyszałam brzęk upadającego wiadra i kroki Victora na schodach. Teraz to już bez kary raczej się nie obejdzie. 








poniedziałek, 9 czerwca 2014

Rozdział 17.

Ciemność.
Ciemność.
Ciemność.
Ból.
Szloch.
Krzyk.
A to wszystko działo się w moim umyśle.
- Witaj, przemiła.
Głos kobiety. Najczystszy i najdelikatniejszy jaki w życiu słyszałam. Siedziała na ogromnym tronie w białej długiej sukni. Ciemne włosy, jak noc. A twarz.. jedyna rzecz, której nie widziałam.
Dygnęłam. Kolana aż same uginały się przed nią pod jej majestatem.
- Kim jesteś? - tralala, ale śpiewka.
- Nie musisz się mnie bać, kochanie. Uratowałam Cię.
Wstała. Jej suknia zaszeleściła gdy podeszła do mnie. Kurcze! Też chce taką sukienkę!
- Kim jesteś? - powtórzyłam pytanie.
- Nazywam się Neferneferuaton-Taszeri i jestem księżniczką amarneńską - dostrzegłam kontury jej oczu, nosa i ust. Cóż, zawsze to coś.
- Dlaczego mnie tu ściągnęłaś?
- On Cię zabrał do siebie. Ale nie mogłaś tam być! Musiałam Cię tu przysłać!
- Błagam, powiedź mi kto!
- Ciszej! - krzyknęła. Aż ciarki przeszły po moim ciele. - jeszcze ktoś usłyszy - dokończyła szeptem.
To śmieszne, przecież jesteśmy same w tym moim ''śnie''. I w tym momencie , w którym to pomyślałam dobiegł do mnie śmiech dziewczyny bądź może już kobiety.
Odwróciłam się i zobaczyłam wielką sale. Olbrzymich drewnianych drzwi pilnowali dwaj strażnicy. I teraz do mnie to dotarło. Jestem w jakimś zamku, a miejsce, gdzie najwyraźniej jestem to sala tronowa.
Ale czy w Starożytnym Egipcie (po prawdopodobnie wszystko toczy się za sprawą tego miejsca) było już takie coś?
Odwróciłam się znów do mojej rozmówczyni.
- Powiedź mi, Nefer...- starałam się przypomnieć jej imię - Nefer - postanowiłam skrócić jej imię - o co w tym wszystkim chodzi?
- Jest jeszcze za wcześnie, żebyś się wszystkiego dowiedziała. Poczekaj a prawda sama przyjdzie.
Sorry, ale to wszystko przecież dotyczy mojego życia. Nie mogę się dowiedzieć czegoś, co może uratować mi życie? A może prawda to śmierć.
- Ale jest jedna rzecz - śmiesznie ruszała palcem wskazującym, jak mama, która karze dziecko. Przeszła po szerokości sali zastanawiając się na czymś solidnie. W końcu staneła jak wryta, jej twarz rozpromieniła się nagle i klasnęła w dłonie. Echo jeszcze przez kilka sekund utrzymywało się w pomieszczeniu - Oko - powiedziała dumnie.
- Oko?
Jak oko może uratować mi życie?
- Oko Horusa. Tak, to na pewno jest to.
Tym razem nie zobaczyłam błysku światła, tylko obraz po prostu zrobił się biały. Nie wiedziałam na czym stoję, czy wciąż jestem w 'pałacu'. Widziałam tylko ją. Uśmiechała się do mnie ale nic po za tym innego. Żadnego ruchu. Po prostu n i c.

Po chwili jej białą suknie przykryła jeszcze czystsza biel. I jej twarz.
I znalazłam się w Anubisie. 
Zamrugałam kilka razy, żeby złapać ostrość i lekko chwiejąc się wstałam, bo nikogo pomocy.
- Laptop - powiedziałam od razu nie pozwalając nikomu dojść do głosu.
Fabian szybko znalazł się przy moim biurku i odkopał spod kilku kartek czarny sprzęt. Usiadłam na łóżku a na moich kolach natychmiastowo pojawił się włączony laptop.
Obok mnie usiadł Fabian a z drugiej strony Nina.
W wyszukiwarkę wpisałam jedyne dwa słowa, które pamiętałam.
Amarneńska Księżniczka.
Niestety. Imię, które się pojawiło nie należało raczej do pięknej kobiety, którą dziś zobaczyłam.
Pierwsze trzy (no i kilka kolejnych) wyszukiwania dotyczyły Meritaton. Jednak nie wysiliłam się by wejść w link i przeczytać więcej o Księżniczce.
 Zamknęłam laptop i podałam go Amber, która odłożyła go z powrotem na biurko.
- Co widziałaś? - tą ciszę przerwał Fabian, zwracając się do mnie.
Widziałam, że się martwi. Nie powiedział tego z ciekawości by tylko się dowiedzieć. On chciał pomóc.
- Czułam się, jakbym była w jakimś zamku.
- Świątyni - wtrącił cicho Rutter.
- No dobrze. W świątyni. Rozmawiałam z Księżniczką. Miała takie trudne imię. Nefer.. coś tam, nie mam pojęcia.
Podniosłam głowę na członów Sibuny.
- Nefertiti? - zapytała Amber. Zdawało mi się, że wypowiedziała to imię ze strachem.
- Nie. - zaprzeczyłam od razu chcąc rozwiać jej wątpliwości.
-To musiała być... - zaczął Fabian wkładając ręce do swojego plecaka. Zaraz, zaraz. Wydaje mi się,mże od zakończenia zajęć w szkole minęły już prawie dwie godziny, więc dlaczego Rutter wciąż ma plecak? Każdy normalny człowiek od razu rzuca go jak najdalej. - Mam! - powiedział gdy przejechał palcem po starej tekturze. Najwidoczniej musiał być to spis treści bo gdy to powiedział zaczął szybko przewracać kartkami jak nienormalny. - Neferneferuaton-Taszerit, czyż nie?
Zastanawiam się czy matka jej nie cierpiała, skoro dała jej takie imię...
- Tak, to ona.
- To jest córka Nefertiti - powiedział już głośniej.
Nina westchnęła.
- Nie mogło być lepiej.
 
Postanowiłam nie mówić im nic o Oku Horusa, przecież wciąż byłam na nich wszystkich zła. Po prostu musiałam z nimi współpracować.
Wieczorem, już po kolacji jak zwykle siedziałam w pokoju (O dzięki Bogu, że jeszcze mam sama) przed książkami.
Kartkówka z chemii i PO, sprawdzian z trygonometrii (kochane trójkąciki, zgnicie marnie). To wszystko jutro. Wieczorami marzyłam, żeby chodzić do jakieś zwykłem publicznej szkoły i mieć wylane na naukę. Ale nie. Postanowiłam się wyrwać z domu w czym pomogło mi jakże szanowne stypendium i tkwię w szkole prywatnej.
Kolejny raz przeczytałam wzór który nie chciał mi zakodować się w głowie.
Jaki debil wymyślił ten przedmiot? Nie mógł być to jeden przedmiot? Matematyka. Takie coś już istnieje.
Ależ nie, przecież jak pójdę gdzieś to będą mi kazali obliczyć połowę kąta. Jasne.
W końcu dla odmiany wzięłam podręcznik do PO i zaczęłam analizować temat. Ostatnio całą lekcje przegadałam z Eddiem (stare, dobre czasy) i nie wiedziałam nic. I tak właśnie czytałam temat, kiedy do pokoju wszedł Eddie.
Na niego byłam zła najbardziej (mógł mi powiedzieć!) i planowałam niesamowitą zemstę.
Gardziłam nim w tym momencie. To co było przedtem. Oh, ta wielka przyjaźń tego już nie ma. Za krótko go znałam i polubiłam. I teraz tego żałuje.
Nie byłam taka.
Łatwowierna.
Postanowiłam okazać mu swoją niechęć do niego i obojętność.
- Czego chcesz? - zapytałam nie przestając czytać.
- Byłem z Jeromem w bibliotece na wzgórzu...
- Z Jeromem? - nagle podniosłam głowę a podręcznik znalazł się na podłodze.
- Dokładnie z nim. Ojciec kazał nam zanieść jakieś książki tam. Mniejsza. Znalazłem to - obrócił coś w palcach, to był telefon - a Jerry powiedział, że może Cię to zaciekawić.
Pokonał dzielącą nas odległość i podał mi komórkę. Gdy tylko moja dłoń go dotknęła wiedziałam już do kogo należał.
- To telefon Joy! - krzyknęłam.

Jestem na siebie zła. 
Krótki rozdział.
Długo na niego czekaliście (problemy, przepraszam)
I tak fatalnie zaczęłam znajomość Patrici i Eddiego i teraz tego żałuję. Chce, żeby sobie dokuczali ;c

(Jak dam wam kota w chlebaku to mi wybaczycie?)


piątek, 2 maja 2014

Rozdział 16.

~~ Perspektywa Patrici ~~
Kulka z kartki uderzyła pod raz drugi o śmietnik. Ale jak to mówią, do trzech razy sztuka. Wyrwałam kolejną kartkę z zeszytu, zgniotłam ją dokładnie i już wycelowałam..
- Panno Williamson, mogę w czymś Ci pomóc? - Sweet patrzył na mnie. Jego mina mówiła, żebym przestała to robić.
- Mógłbym Pan wyrzucić Millera ze szkoły - uśmiechnęłam się do Niego i rzuciłam papierem - TAK! Udało się! Widział to pan?
- Patricio! - usłyszałam za sobą głos Eddiego.
- Proszę się natychmiast zająć lekcją! - warknął dyrektor i znowu zaczął coś tłumaczyć.
Zabrałam Lilly zeszyć z pod nosa i zaczęłam przepisywać dzisiejsze notatki. Cały temat, który zapisałam znajduje się teraz w koszu. A postanowiłam zrobisz wszystko, by tylko nie ulegnąć i nie odwrócić się do Eddiego, który cały czas powtarzał moje imię szeptem, z nadzieja,że spojrzę na niego.
I udało mu się. Uległam i spojrzałam za siebie.
- Czego?- warknełam.
- Przepraszam. Bardzo, bardzo Cię przepraszam. Pomyśl co by było, gdyby Victor - tu przyciszył głos - znalazł by ten list?

- Grzebaliście w moich rzeczach! - krzyknełam. Zupełnie niepotrzebnie. W klasie zapadła cisza. W dodatku każdy się na mnie patrzał. To i tak nie pobije czerwonej ze złości twarzy dyrektora.
- Patricio! - krzyknął jeszcze głośniej niż ja. Po moim ciele przeszły ciarki - zostajesz po szkole! A teraz przypomnij całej klasie trzy podstawowe wyższe kwasy karboksylowe, ich równania reakcji spalania i zastosowania!
- Kwas palmitynowy, stearynowy i ..- i już wtedy wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyjdzie. Jednak udało mi się to zaliczyć to na tróję z dobrym plusem.
Po lekcjach zostałam tylko ja i ku mojemu szczęściu Jerome. Przynajmniej miałam okazję porozmawiać z kimś, kogo znam od dziecka. Dziś nie siedzieliśmy bezczynnie gapiąc się całą godzinę na planszę z układem okresowym pierwiastków. Oby dwoje podpaliśmy Sweetowi, więc musieliśmy posprzątać salę chemiczną.
Rozmawialiśmy cały czas. Clark opowiedział mi o wszystkim co miało miejsce przed moim przyjściem do internatu. Słyszałam to już raz ale z innej perspektywy. Opowiedział mi również o swojej miłości - Marze, dziewczynie którą znałam tylko kilka dni. Dziewczynie, która będzie moją współlokatorką lada moment.
Oczywiście nie obeszło się bez opowiedzenia co działo się u mnie, o mojej wiecznej spinie z rodzicami "Nic nowego'' zaśmiał się.
- Tęskniałam za tobą - przyznałam w końcu.
- Ja za tobą też.
Gdy derektor przyszedł, sprawdził dokładnie wszystkie zakamarki, wszystkie probówki, dał nam nie krótkie ale nie długie kazanie i zwolnił nas do Anubisa.
- Wyjątkowo cicho dziś - zauważył Jerome.
Zjedliśmy obiad, który przygotowała nam Trudy. Pozostali uczniowie zjedli szybciej i właśnie teraz powinni siedzieć w salonie. Zawsze tak było.
Jedząc wciąż rozmawialiśmy i śmialiśmy się jak nienormalni. Cały czas.
Gdy już posprzątaliśmy i pozmywaliśmy naczynia, wróciliśmy do swoich pokoi.
Otworzyłam drzwi i głośno westchnełam. "Wyjątkowo cicho dziś" usłyszałam głos Clarka w głowie. A dlaczego? Cała Sibuna stała w moim pokoju. Już chciałam zatrzsnąć drzwi przed sobą i iść stąd jak najdalej. Ale tego nie zrobiłam tylko powiedziałam:
- Co tym razem chcecie wsiąść ode mnie bez pozwolenia? Kto wam w ogóle pozwolił wejść do mojego pokoju!?
- Chcieliśmy wszyscy....
Więcej nie słyszałam. Poczułam jak najgorszy ból, jaki kiedy kolwiek miałam rozlewa się wewnętrznie zaczynając do kostek u nóg i palców u rąk kącząc u serca. W tym momęcie chciałabym sobie je wyrwać. Nie wiem czy krzyczałam. Zobaczyłam jeszcze tylko taki wielki błysk przed oczami jakby ktoś robił zdjęcie z fleshem a potem ciemność.
Nie wiem ile byłam w tym transie. Kiedy się już powoli zaczełam widzieć wszystkie kontury po ból nie było śladu. Jedynie ręka mnie bolała. Znak.
Rozejrzałam się po pomieszczenie. Wszyscy stali w tym samym miejscu tylko ja jakby bliżej. Kiedy wykonałam te kilka kroków? Ale zaraz... Coś nie pasowało jeszcze... Ich miny nie były już smutne z powodu skruchy tylko... przestraszone.. Patrzyli na mnie jakby widzieli ducha a nie mnie.
- Co się - powiedziałam barwie i zrobiłam krok w stronę Niny. Zdziwiłam się, gdy ona raptownie się cofneła a Fabian stanął przed nią jakby chciał ją obronić. To śmieszne. Obronić? Przede mą? - stało? - dokończyłam prawie szeptem. I znów ogarneła mnie ciemność ale tym razem poczułam jak upadam na ziemię.


°°°°°°°°°°°°

Mężczyzna powalił na ziemię kolejny regał z książkami. I kolejny. I kolejny.
- Gdzie! To! Jest!? - warknął złośliwie odwracając się do ciemnowłosej dziewczyny chowającej się na krętymi schodami.
Spojrzał na nią swoimi zimnymi, niebieskimi oczami. Wiedziała, że jest niebezpieczny. Gdy tylko go zobaczyła wiedziała, że do miłych nie należy. Ale on obiecał jej pomóc. Oczywiście, skłamała. Wyznała mu, że to ona ma mały problem z bogiem. Najbardziej w świecie chciała pomóc Patrici. Obiecała, że razem zdołają zrzucić z niej klątwę.
- Nie mam pojęcia - załgała dziewczyna i jeszcze bardziej schowała się za schodami.
Gdy Pat wiedziała, że ona tu jest. W bibliotece. Chciałaby ją zobaczyć i przeprosić. Za to wszystko. Bo.. jakoś nie sądziła, że wyjdzie z tego cało.
Spojrzała na jej prześladowce. O nie. Zbliżył się do niej niebezpiecznie blisko.
- On coś mówił o .. Tutenchamonie - starała się grać na zwłokę - Patricia, ona...
- Patricia? - uniósł prawą brew ku górze - jeszcze jedna nieznośna dziewczyna?
Wyciągnął notatnik z kurtki i zakreślił coś kilka razy.
Czyżby imię jej przyjaciółki? Skąd by ją znał?
Uśmiechnął się szyderczo i złapał nastolatkę za rękę.
- Rufusie! - usłyszeli potężny głos przy drzwiach - puść ją!
Tak. To była jej jedyna szansa.
W chwili, gdy Zeno odwrócił się by spojrzeć, kto do niego powiedział dziewczyna wyrwała swoją rękę z jego uścisku i zwaliła na niego jakieś pudła, które były wypełnione książkami. Dało się usłyszeć głośny krzyk Złego Charakteru, gdy przewrócił się na ziemie i trzask desek.
- Tato.. - dziewczyna zalana łzami wbiegła w objęcia swojego taty.
- Śpieszcie się - ponaglił ich.. Sweet?
Co on tu robi?
Odwróciła głowę w stronę Rufusa lecz ktoś go zasłaniał. Czekaj, to Victor!?
- Musimy uciekać - szepnął jej do ucha Fryderick.
I puścili się biegiem.
Gdy dobiegli do czarnego mercedesa, dziewczyna zawahała się przed wejściem do samochodu. 
Musi znaleźć Patricię!
- Joy! Co ty do diaska wyrabiasz!? 
Odwróciła się i spojrzała na panoramę szkoły. Już chciała uciec ale... 
- Joy! Wsiadaj do samochodu, nim Rufus się ocknie! 
Ale nie. Wsiadła, zatrzasnęła drzwi za sobą i odjechali. Gdyby ona chociaż wiedziała gdzie....











Witajcie!
Przybywa po dość długiej przerwie, z dość ( no przepraszam) krótkim rozdziałem. Ale nie wiedziałam o czym napisać w drugiej części a nie chciałam wrócić do wątku Patricii.;c
Zapraszam Was również na mojego drugiego BLOGA o Peddie, gdzie również dodałam rozdział :)
   
Chochliczek



niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 15.

Znalazł list? Ale jak to możliwe? Przecież wciąż miała go schowanego pod poduszką. Była tego pewna. Więc może to podstęp? Victor chce żeby myślała, że on wie kto go wziął.
- Idźcie. Zaraz do was dołączę. Musze tylko... cos zrobić - odezwała się w końcu Patricia. Eddie i Jerome popatrzyli na nią sceptycznym wzrokiem, ale w końcu oboje bez słowa wzruszyli ramionami i wyszli z pokoju. Gdy tylko drzwi się zamknęły rudowłosa zrzuciła z łóżka całą pościel w poszukiwaniu białek koperty. Nigdzie jednak jej nie było. Sprawdziła pod materacem i wszędzie wokół. Może gdzieś spadł? Po liście nie było jednak nawet śladu. "To nie możliwe" powtarzała sobie w myślach Patricia "przecież był tu. Jeszcze rano go widziałam" Czuła, jak przyspiesza jej serce. Powoli zaczynało też brakować jej powietrza. Wpadła w panikę.
A jeżeli Victor go znalazł?
Jeżeli wie, że to ona go zabrała?
Co może jej zrobić? Wyrzuci ją?
Porwie, tak jak Joy? Albo gorzej...
Z trudem brała każdy kolejny oddech. Czuła się, jakby ktoś od środka ściskał jej płuca. Nie pozwalał jej wziąć większego wdechu, w za każdym razem kiedy próbowała, jego niewidzialna dłoń zaciskała się jeszcze bardziej.
Patricia nawet nie zauważyła, kiedy opadła na kolana, trzęsącą się ręką przytrzymując się łóżka.
"To niemożliwe. Nie możliwe..." wciąż rozbrzmiewały słowa w jej głowie.
Co miała teraz zrobić?
Jak odnajdzie Joy?
I nagle wszystko ustało. Zniknął ból w piersi, głos w głowie zamienił się w szum i w końcu również zniknął tak jak wszystkie dręczące ją pytania i wątpliwości. Po prostu się rozpłynęły zostawiając tylko cichą i przytulną pustkę.


Wszyscy stali zniecierpliwieni w salonie i czekali na przybycie "pana domu". Tylko Eddie zerkał wciąż w stronę schodów wypatrując na nich niskiej, ciemno ubranej dziewczyny ze skwaszoną miną i burzą prostych jak druty, bordowych włosów. Patrici jednak wciąż nie było.
"Może nie powinienem zostawiać jej samej?" przeszło chłopakowi przez myśl. Szybko jednak się opamiętał. Patricia nie była osobą, o którą trzeba się martwić. Po za tym, przecież nie byli para. Co najwyżej przyjaciółmi, i to chyba nawet nie dobrymi. Po prostu. Para osób mieszkająca w jednym akademiku, często spędzająca razem wolny czas.
Blondyn westchnął głośno.
Tak bardzo chciał, żeby to się zmieniło. Nie chciał być dla Gaduły kimś, kogo za kilka lat nawet nie będzie pamiętać.
Nagle główne drzwi domu trzasnęły tak głośno, że wszyscy w pomieszczeniu aż podskoczyli na swoim miejscach.
W holu stanął Victor. Jak zwykle ubrany w obrzydliwy, musztardowy płaszcz z poprzedniej epoki. Przeleciał gniewnym wzrokiem po twarzach wszystkich. Dłużej przyglądał się tylko szatynce siedzącej jak mysz pod miotłą na jednym z foteli. Nie odrywając wzroku z jej przerażonej twarzy, jak zawsze groźnym tonem spytał:
- Gdzie jest Williamson?
- Powiedziała, że zaraz przyjdzie - odpowiedział po dłużącej się chwili ciszy Jerome. Zwrócił tym na siebie uwagę dozorcy, więc Nina mogła wreszcie odetchnąć z ulgą.
 - Idź po nią - zakazał Rodenmaar Junior, po czym zaczął zaczął krążyć po salonie przyglądając się uważnie każdemu z domowników.
Clarke jak najszybciej ulotnił się z pomieszczenia ruszając w stronę pokoju starej przyjaciółki. Gdy tylko przekroczył próg stanął jak wryty. Po całym pokoju porozrzucana była pościel i różne drobiazgi należące do Patrici. Dopiero po chwili w tym bałaganie dostrzegł leżącą na podłodze przy łóżku dziewczynę.
Co się stało?
Zemdlała? 
Ale skąd ten bałagan?
Ukląkł przy Trixi i nie miał pojęcia, co robić dalej. Wszystko nagle wyparowało mu z głowy. Nie był w stanie nawet się odezwać. Wpatrywał się tylko w spokojną twarz przyjaciółki próbując skupić się na tyle, by zrobić... cokolwiek.
Po chwili do pokoju wszedł Eddie. Popatrzył na bałagan, na Jerome i w końcu na Patricię i bez namysłu ruszył ku niej. Odepchnął klęczącego obok chłopaka i położył dłoń na ramieniu rudej. Ścisnął ją lekko, lecz szybko rozluźnił uścisk i zaczął potrząsać dziewczyną, jakby jak by chciał wybudzić ją ze snu.
- Patricia. Patricia obudź się. - Słychać było coraz głośniejsze prośby blondyna. Oczy dziewczyny wciąż jednak były zamknięte.
Amerykanin przyłożył głowę do jej piersi. Nawet z daleka widać było, jak pod luźną koszulką chłopaka napinają się wszystkie mięśnie.
- Zawołaj Trudy - polecił Jeromowi zaskakująco spokojnym głosem i przystąpił do masażu serca.
Dlaczego to się stało?
Kiedy to się stało?
Przecież jak wychodził wszystko było w porządku. Prawda? Sztuczne oddychanie. Myśl, że musi to zrobić jednocześnie go odpychała i sprawiała, że w pewien sposób się cieszył. Była to tylko akcja ratownicza. Nic nadzwyczajnego. Ale już od jakiegoś czasu miał straszna ochotę pocałować Patricię. Za każdym razem jak ją widział chciał, aby pozwoliła mu się zbliżyć. Aby pozwoliła, by jego wargi dotknęły jej.
Ale to przecież nie to samo. Ratowanie życia w niczym nie przypomina pocałunku.
Dlaczego więc nie mógł się zmusić do dotknięcia jej ust?
To proste.
Chciał, żeby to nie był przymus. Chciał, żeby ona była przy tym. Świadoma. Żeby ona również tego chciała. Żeby nie zależało od tego czyjekolwiek życie.
"No i gdzie ta Trudy?"
- Trzydzieści ucisków, dwa wdechy - powtarzał cicho blondyn nie odrywając wzroku od twarzy Patrici.
Dwadzieścia cztery...
Dwadzieścia pięć...
Dwadzieścia sześć...
"Trudy, gdzie jesteś?!" myślał "powinnaś już tu być."
Dwadzieścia siedem...
Dwadzieścia osiem...
Dwadzieścia dziewięć...
Trzydzieści!
I co teraz? Musiał to zrobić. Nikogo innego tam nie było.
Jeszcze raz spojrzał na dziewczynę. Na prawdę wyglądała, jakby spała. A jeszcze kilka minut temu oboje leżeli na łóżku i śmiali się z siebie nawzajem. Co poszło nie tak?
Z rozmyślań wyrwał Eddiego nagły ból w nodze. Spojrzał na swoje kolano na którym mocno zaciskała się dłoń Gaduły. Pomalowane na czarno paznokcie wbijały się w jego skórę pomimo ochronnej warstwy dżinsowych spodni. Były jak kleszcze, które kiedyś zakładali kłusownicy podczas polowań.
Ze zdziwieniem spojrzał na twarz przyjaciółki.
W szeroko otwartych oczach mógł dostrzec przerażenie. Nie było w nich nic po za czystą, nie zmąconą niczym paniką. Otwartymi ustami łapczywie nabierała coraz większe hausty powietrza.
Blondyn rozluźnił się trochę widząc, że rudej nic nie jest. Po chwili jej oddech się uspokoił. Rozluźniła również uścisk, choć wciąż trzymała dłoń na jego kolanie.
Przez chwilę panowała cisza, w czasie której oboje mogli się uspokoić. Pozbierać myśli.
Kiedy do pokoju wbiegła Trudy wszystko już było całkowicie w porządku.
- Co się stało gwiazdko? - spytała gospodyni z przerażeniem w głosie.
- Potknęłam się i uderzyłam głową o łóżko. Zemdlałam. ale... teraz już jest dobrze - wyjaśniła Patricia próbując wstać z podłogi. Eddie od razu zorientował się, że kłamie. Słyszał to w jej głosie. W sposobie, w jaki wymawiała niektóre sylaby. I w sposobie w jaki przeciągała słowa. Nie wiedział jednak, czemu nie mówi prawdy.
- Na pewno? - dopytywała się Trudy, choć teraz już nieco spokojniej. Jak widać uwierzyła w tą bajeczkę rudej. No bo dlaczego miałaby jej nie wierzyć? Nigdy nawet nie przeszło jej przez myśl, że któreś z jej "gwiazdek" może ja okłamać. - Może lepiej odpocznij? Wpadnę do ciebie później zobaczyć jak się czujesz. - powiedziała z uśmiechem i wyszła, a zaraz za nią ruszył Jerome.
Dopiero teraz Eddie zauważył, że chłopak przyszedł do pokoju razem z opiekunką. Ale teraz ich nie było. Został sam z Gadułą.
Patricia usiadła na łóżku i schowała twarz w dłonie. Czyżby płakała?
Blondyn ledwo oparł się chęci pocieszenia jej. Chciał usiąść obok, objąć i nie puszczać, dopóki wszystko faktycznie nie było dobrze. Zamiast tego stał w miejscu i wpatrywał się w jej drobną postać.
- Co tak na prawdę się stało?

Dziewczyna podniosła na niego wzrok. Nie był taki jak zwykle. W jej oczach nie było tych iskierek radości przebijających się przez zasłonę obojętności. Jej oczy były pełne strachu. W tej jednej chwili wyglądała, jakby w każdej chwili mogła rozpaść się na miliony małych kawałeczków jeżeli tylko ktoś jej nie pomoże. Nie przytuli.
- To nie twoja sprawa. Dziękuję, że mi pomogłeś, ale teraz możesz już iść, bo nic więcej nie zrobisz. Nie możesz mi już w żaden sposób pomóc. - zaczęła. Jej głos z początku smutny zaczął przybierać ton zobojętnienia. Jakby wszystko już straciło jakiekolwiek znaczenie. - Victor znalazł list. To znaczy że wie, że ja go wzięłam. Jak myślisz, co mi zrobi za kradzież tak ważnego dokumentu?
Chłopak nic z tego nie rozumiał. Coś w jej słowach przyprawiało go o gęsią skórkę. Nie wiedział jednak co konkretnie. To w jaki sposób to mówiła, a może fakt, co te słowa oznaczały dla niej i dla niego.
Nagle przestało się liczyć, co sprawiło, że Patricia przestała oddychać. Liczyło się to, że martwiła się czymś, co nie miało miejsca. I nie będzie miało. 
Musiał powiedzieć jej prawdę. Choćby było to dla niego strasznie trudne, ona musi ją znać.
- Victor nie znalazł listu w twoim pokoju. To ja go wziąłem i podłożyłem pod jego biurko tak, że wyglądało na to, że po prostu spadło. Nigdy nie dowie się, że...
- Wziąłeś list? Dlaczego? Grzebałeś w moich rzeczach! Kto w ogóle pozwolił ci o tym decydować?! - w jej głosie nie było już obojętności czy smutku. Był tylko gniew. Tak jak w jej oczach. I ten gniew był skierowany na niego. I za co? Za to że powiedział jej prawdę.
- Sibuna tak zdecydowała.
- A co ona ma do tego?! To nie była ich sprawa. Twoja też nie.
- Gdyby Victor nie znalazł tego głupiego listu, mógłby zarządzić przeszukiwanie pokoi, a wtedy nie tylko ty miałabyś poważne kłopoty. My... - starał się być spokojny. Wytłumaczyć wszystko najlepiej jak potrafił. Niestety nastrój dziewczyny powoli mu się udzielał i również zaczął unosić głos.
- My?! Jeżeli Sibuna ma zamiar wpieprzać się z butami w każdą część mojego życia, to ja podziękuje. I bez tego pieprzonego klubu mam dużo problemów.
- Akurat ten twój problem wpływał na nas wszystkich. Nie możesz myśleć ciągle tylko o sobie. My też w tym jesteśmy. My pomogliśmy Ci, kiedy tego potrzebowałaś. Może byś się odwdzięczyła i chociaż nie sprawiała więcej kłopotów?! Zależy nam na tobie. Chcemy ci pomóc. Po to jest Sibuna. Dlatego to zrobiliśmy.
Eddie czuł, jak jego twarz robi się czerwona ze złości. Gdyby teraz Victor stał na korytarzu musieliby się gęsto tłumaczyć, ale miał to gdzieś. Był zbyt wściekły, by się tym przejmować. Twarz Patrici również poczerwieniała, a w jej oczach paliły się ogniki czystej wściekłości. Gdyby mogła, pewnie teraz zabiłaby go wzrokiem.
- Wyjdź z tond- rzuciła ostro choć jej głos brzmiał dziwnie spokojnie.
Eddie chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wiedział, że dziewczyna i tak nie będzie go słuchać.
- Wynoś się! - krzyknęła nagle i rzuciła w jego stronę ramką na zdjęcia która roztrzaskała się na kawałki uderzając z impetem o drewniane drzwi za chłopakiem.
Miller doskonale wiedział, co jest na zdjęciu które przed chwila przeleciało tuż przy jego twarzy. Zrobili je kilka dni wcześniej, zaraz po inicjacji Patrici. Siedzieli w sali teatralnej i słuchali muzyki z jego telefonu. Nagle podbiegła Amber i zrobiła im to zdjęcia. Później je wydrukowała i dała Patrici. To miała być pamiątka tamtego dnia. Dnia, w którym stała się członkiem Sibuny.
A teraz?
Wrzeszczą na siebie jak opętani właśnie przez Sibunę. Przez to, co kazali mu zrobić. "Na ciebie nie będzie zła" mówili. Chyba się mylili.
Eddie ze smutkiem opuścił pokój. Nie tak powinna wyglądać ta rozmowa.


____♥_____

ROZDZIAŁ CAŁY NAPISANY PRZEZ  KLAUDIĘ
http://my-history-of-anubis.blogspot.com/
http://fabinastoriesby-patrycja.blogspot.com/
Dziękuje Ci kochana za niego <3
No cóż, gdyby nie ty, to jeszcze go by nie było :*














               

 

wtorek, 10 grudnia 2013

Rozdział 14



Nie, nie zapomniałam o tym blogu :D


Ale jak wiecie ( czy nie wiecie) na przełomie października, listopada byłam w sanatorium, a potem w szpitalu i wczoraj wyszłam. Niestety znów niedługo odwiedzę jedno z tych miejsc....
Okej, trzymajcie kolejny rozdział, pisany z Patricią Miller :D Bardzo ci dziękuje za rozdział kochana <3 Gdyby nie ty, to pewnie jeszcze bym go nie napisała xD
Pisany z 3 osoby :D


Spokój panujący w Domu  Anubisa przerwał Victor, wparowując do jadalni. Zamknął za sobą drzwi i  kazał wszystkim siedzącym przy stole stanąć w szeregu. 
- Hannah, ty wracaj do swojego domu.
Ruda zabrała swoją torebkę, która leżała na jednej z sof i wyszła z  Anubisa. Pomachała jeszcze przed tym do Lilly. 
- Ja wiem, że ktoś grzebał w moich rzeczach! - warknął. Na dłużej  zatrzymał się przy Fabianie i Ninie - nie wiem kto to był, ale obiecuje  Wam, że się tego dowiem!
 Uczniowie stali prosto, nic nie mówiąc.
- Zginął mi pewien list - kontynuował dozorca - nie powiem, że nie jest  ważny - tym razem stanął przy Eddiem i Afliem.
Szlak, skarciła się w myślach Patricia, zapomniałam odnieść tego  cholernego listu od ojca Joy.
- A skąd pomysł, że to ktoś z nas? - zabrała głos winna - a może po  prostu pan gdzieś go zgubił?
 - A tak poza tym to nie tylko my tu się kręcimy po tym domu - dodał  Eddie, który szybko zrozumiał, że ten list zabrała jego przyjaciółka. 
- Lub przez przypadek pan wyrzucił? - Nina zaczęła bronić członków  Sibuny.
Nie wiedziała jeszcze, że zabrała go Patricia.
- Victorze!- do jadalni weszła Trudy- coś ty znowu powymyślał? Sądzisz  że moje gwiazdki coś by ukradły?
- Ktoś był w moim gabinecie!- podniósł głos. Aż mieszkańcy lekko się wzdragali. 
- Zostaw ich w spokoju Victorze. Dalej możesz szukać winnych, ale nie w  tym domu. 
Rodenmaar wyszedł z pomieszczenia rzucając kilka niemiłych słów  skierowanych do młodzieży.
Kochana Trudy, pomyśleli uczniowie.
- No gwiazdki, jedźcie dalej- pogoniła ich do stołu. Usiedli do stołu i w ciszy jedli dalej.
Jak dobrze że już stąd się wyprowadzam, pomyślała Lilly, żadnego wnerwiającego dozorcy ani nic. 
Gdy od stołu odeszli już Jerome i Alfie ( co zdziwiło wszystkich) Fabian zaczął pokazywać na migi, żeby Sibuna poszła do jego pokoju. 
- Okej, mógłby mi ktoś powiedzieć kto ukradł ten list?- zapytała  liderka.
 W pokoju byli wszyscy poza Alfiem. Zerwał się z Jerry'm od razu po  obiedzie gdyż mieli zrobić jakiś tam kawał Sweetowi. Spojrzeli się po  sobie.
- To ja - podniosła lekko rękę Patricia. Wiedziała, że i tak będzie  musiała powiedzieć o wszystkim Sibunie. Stanowią klub, jedność - to był list od Fredericka. 
- I co w związku z tym? - pytała dalej.
- To ojciec Joy, okej?! Musiałam go wziąć. Chcę wiedzieć co się z nią  stało... - powiedziała piskliwym głosem dziewczyna. Nie takim  piskliwych, przed płaczem, bo Ona nie płacze. 
- Ej Pat, nie gniewamy się na Ciebie, że go wzięłaś. Tylko mów nam  następnym razem, okej? 
Pokiwała głową.
- Coś jeszcze?  Nie usłyszała odpowiedzi dlatego bez słowa wyszła z pokoju.
Ruszyła po schodach, mijając wściekłego Victora, choć to zapewne jego  naturalny wyraz twarzy. Rzuciła się na swoje łóżko, otwierając przy tym  laptopa. Wpisała dziesięcioliterowe hasło. Nie minęła nawet minuta a  ekran zrobił się cały niebieski. Na środku widniał napis Piper Williamson a  pod jej imieniem ''odbierz'' i ''odrzuć''. Patricia na prawdę nie miała ochoty z nią gadać. I co ona nagle nią się tak zainteresowała? Przecież nie obchodziła ją od nigdy.  Nieco sceptycznie najechała myszką na ''odbierz'' i kliknęła lewy przycisk. 
- Czego...? 
- Patricia? Cześć. 
I wtedy zobaczyła całą zapłakaną kopię siebie. Miała się już rozczulić,  ale zdała sobie sprawę, że Piper dzwoni do niej tylko wtedy, gdy coś się  stanie. Zachowała pokerową twarz i zapytała:
- Czemu dzwonisz? Co się stało?
- Mama.. Miała wypadek... 
Coś dźgnęło ją w serce. Niby jej nie cierpi ale to jej mama...  Opiekowała się nią, wychowała ją.
 - Jest w poważnym stanie? - z Williamson wydobyły się jakieś inne  uczucia, a nie tylko złość. 
- Stabilny. Mogłabyś przyjechać?
- Nie mogę... Mam nawał lekcji. 
- Nawet dla mamy? - cały czas płakała.
 - A co ona zrobiła takiego dla mnie? Nic. Więc ja także nic nie zrobię! 
- Ale...
- Nie Piper! Żadnych ale, słyszysz? Żadnych! Mam już was dość! Zostawcie  mnie w spokoju! - zdenerwowana z cała siłą zamknęła laptop. Zapomniała o  jednym. O ręce, która tkwiła na klawiaturze. 
Zacisnęła oczy i zęby, żeby stłumić jęk. Zgięła się w pół i schowała poszkodowaną dłoń pod brzuch. Dobrze, że  siedziała, bo inaczej dawno by już zemdlała. Z bólu.
- Patricio, wszystko okej?
 Nie wiadomo skąd obok rudej pojawił się Eddie. 
- Patricio?  - kucnął przed nią i złapał ją za plecy. - Co się stało?
- Nic - strzepnęła jego rękę - przy kleszczyłam sobie dłoń... 
- Pokaż - wyrwał jej rękę z pod brzucha -  zaczerwieniła się tylko.  Zaraz przyniosę ci coś zimnego, to sobie schodzisz.
- Przestań - nakazała - zaraz przejdzie. Powinno.
- Jak chcesz - odsunął się od Patrici.
Chłopak usiadł obok niej na łóżku i przyglądał się jak dziewczyna z dużym trudem próbuje wyprostować palce. Zacisnęła szczęki i z grymasem na twarzy wpatrywała się w zaczerwienioną dłoń, którą powoli otwierała ,sprawiało jej to trochę bólu.
- Długo masz zamiar tu siedzieć? - Zapytała nagle Millera zerkając na niego spod łba.
- Jakiś czas...
Patricia zmarszczyła czoło ,a na jej czole pojawiło się wgłębienie. Odwróciła głowę w stronę Eddiego i zadała kolejne pytanie:
- Chowasz się przed kimś czy jak?
- A mam wyjść? - blondyn spojrzał na nią podnosząc jedną brew. Wiedział, że dziewczyna nie będzie chciała by ją zostawił.
- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Rób co chcesz.
- Chyba jednak zostanę - powiedział po chwili - A powiedź, dlaczego zatrzasnęłaś sobie rękę?
- Bo się zdenerwowałam. - Wytłumaczyła. - Zresztą ,nie zrobiłam tego celowo ,to był wypadek.
- Myślę, że zamknęłaś laptop, żebym czymś nie wiedział - powiedział Eddie - zamknęłaś go, jak wszedłem.
- Przecież nawet nie wiedziałam ,że jesteś w pokoju! 
- Okej - podniósł ręce w obronnym geście - nie złość się tak ... 
- Masz rację. - Przyznała. - Jeszcze jeden stopień gniewu ,a ci łeb ukręcę. Muszę się uspokoić.
- Już nie lubię tego, kto cię wkurzył.
Żebyś tylko wiedział kto to, pomyślała dziewczyna. Kompletnie już zapomniała o zranionej ręce ,a ta przestała boleć tak jak wcześniej. Chłopak wciąż jednak bawił się jej palcami.
Moje zadanie ,uspokoić się, westchnęła i opadła bezwładnie na łóżko zamykając oczy i oddychając głęboko.
Miller jakby na rozkaz, położył się obok dziewczyny. Wciąż trzymał jej dłoń. Gdyby ktoś obcy ich zobaczył, na pewno pomyślałby, że są parą. A tak przecież nie jest.
- Kiedy byłem mały... - zaczął kręcąc na palcu wolnej ręki błyszczący kosmyk czarnych włosów Patrici. - mama zawsze zabierała mnie w piątki do ciotki,  której nienawidziłem. Była gruba,  miała pełno zmarszczek i takie krzywe zęby. Zawsze na mnie pluła, kiedy mówiła...Mama kazała mi tam zostawać na weekend. Ty było dla mnie jak tortury.
- I właśnie teraz znalazłeś odpowiednią chwilę, by zwierzać mi się ze swojego trudnego dzieciństwa? - zaśmiała się Pat.
Eddie z chęcią zrobiłby czy powiedział coś głupiego by znowu usłyszeć jej dźwięczny śmiech.
- A czemu nie?- odpowiedział spoglądając na nią kątem oka. - I tak nie mamy nic lepszego do roboty.
Williamson zamyśliła się.
- To jak przetrwałeś ten weekend?
- Zaszyłem się pod jej łóżkiem i wychodziłem tylko na posiłek.
- Wyrazy współczucia - znów się zaśmiała - ja, gdy byłam mała musiałam dzielić pokój przez jakiś czas, z moją kuzynką, która szczypała mnie i odrywała głowy moim lalką. Tak jej nienawidziłam, że przez resztę dni, których u mnie była spałam w kuchni na materacu.
- Jak twoja kuzynka miała na imię? - zapytał wyraźnie zaciekawiony.
- Myślisz, że pamiętam?
- No...to w końcu twoja kuzynka. Imiona rodziny powinno się pamiętać.
- W takim bądź razie jak nazywa się ta twoja ciotka? - zaciekawiła się dziewczyna.
- Nazywała. - poprawił ją. - Nie żyje od kilku lat. Miała na imię Rosalinda.
- A moja ciocia nazywała się Brenda - powiedział ktoś, co spowodowało, że Ci szybko podnieśli się do pionu, a Eddie o mało co nie spadł z łóżka - nie chce wam przerywać tych romantycznych chwil, w których wymieniacie się imionami rodziny, ale Victor zwów zwołał zebranie w salonie. Znalazł list.


 __________


Na drugi blog, to nie wiem kiedy dodam ale postaram się do czwartku, gdyż jadę znów do lekarza, na zdjęciu szwów (chyba xD). No i również do reumatologa, a potem do Sopotu, znów zapisać się do sanatorium. Zwariuje ludzie, zwariuje.
Iluzjonistko, wciąż czekam na twój rozdział :))))) 
Cześć! <3



środa, 25 września 2013

Rozdział 13

~~ Perspektywa Eddiego ~~

Wbiegliśmy do szkoły równo z dzwonkiem. Gdybyśmy nie chowali się przed Victorem, zapewne byliśmy by szybciej. Ale z drugiej strony to nie dowiedziałem by się o dacie urodzenia Joy. To czysty przypadek, że ona i Nina urodziła się tego samego dnia, tego samego miesiąca o 7 ? Czy może jakieś przeznaczenia.
 Przed klasą chemiczną zderzyłem się z Wybraną i oboje polecieliśmy na ziemię.
- Przepraszam- powiedzieliśmy jednocześnie i zaśmialiśmy się.
Fabian pomógł swojej dziewczynie wstać.
- Aa, Eddie. Sweet przyszedł do nas na lekcji. Szukał Ciebie.
- Później do niego pójdę. Nino musimy zrobić zebranie Sibuny teraz.
- Coś się stało?- zmartwiła się.
 - Mam pewne informacje- spojrzałem na Gadułę.
Spojrzała zorientowana na mnie. Nie powiedziałem jej o co chodzi.
- Idę po Amber i Alfiego. Pewnie są już w sali historycznej- powiedziała szybko Nina- czekajcie w auli. Zaraz będziemy- i zniknęła za zakrętem.
- Pójdę z Niną- Fabian pomknął za Martin.
Znów zostałem sam z Patricią. W lesie o mało co bym jej nie pocałował. Było by to trochę nienormalne, bo znamy się dopiero niecałe trzy tygodnie. Nigdy nie wierzyłem, że można się tak szybko zakochać. Choć sam nie wiem czy to do końca miłość. Co ja mówię! To na pewno nie miłość!
- Eddie, masz mi w tym momencie powiedzieć co jest grane!- podniosła głos Patricia przypominając mi o swoim istnieniu.
- Dowiesz się wszystkiego zaraz - ruszyliśmy w stronę auli, czyli tak jakby szkolnego salonu. Miejsca siedzące były zajęte więc usiadaliśmy na scenie, obok pianina. Kilka sekund potem dosiadali się do nas zdyszani Alfie, Fabian, Amber i Nina. Nie czekałem na wstępne słowa : " Coś się stało?'' '' Czemu mamy zebranie?'' '' Eddie?''
- Joy urodziła się tego samego dnia i godziny co ty Nino- spojrzałem na przyjaciółkę.
- Urodziłaś się 7 lipca?- dopytała się Patricia.
Martin kiwnęła głową.
- Myślisz, że ona też jest Wybraną?
- Absolutnie nie- do rozmowy przyłączył się Fabian- na świecie istnieje tylko jedna Wybrana i jeden Ozyrion.
- Stowarzyszenie Victora myśli, że ona jest Naznaczoną- również Alfie postanowił pokazać swoje mądrości. - Ahh, a są jakieś dobre wiadomości?- Amber nerwowo odgarnęła swoje blond włosy do tyłu. Członkowie Sibuny spojrzeli po sobie.
- Chyba jednak jest- uśmiechnęła się Nina- za dwie lekcje inicjacja Patrici.
Mnie tam takie coś wcale nie kręci. Najbardziej to wszystko lubi Amber, założycielka klubu. Wymyśliła to wszystko. Patricia spojrzała się na nią krzywo. Jej się to też nie uśmiecha. Ale, ktoś, kto dochodzi do Sibuny musi przejść inicjację.
- Muszę się już zbierać. Trzeba jeszcze spisać zadanie domowe z historii od Mary - powiedziała Williamson.
- A ja natomiast z chęcią spisze od Ciebie. Fabian mi wczoraj nie chciał dać. - spojrzałem z wyrzutem na przyjaciela.
Wstałem i podałem Patrici rękę, aby pomóc jej wstać.
- Edison, Edison, szukałem Cię- do auli wleciał mój starszy - nowa miłość?- zapytał spoglądając na Patricie, która stało obok mnie. Dopiero teraz zdaliśmy sobie sprawę, że wciąż trzymamy się za ręce. Puściliśmy się raptownie przy czym uderzyłem swoją dłoń o bransoletkę Pat.
 - Eemm, no ja ten... Miałam iść do Mary, więc.. Pa Eddie.  Panie Sweet- kiwnęła głową.
- Tato, my nie jesteśmy razem- mówiąc to zeskoczyłem ze sceny- co chciałeś?

~~ Perspektywa Patrici ~~

- Nie zdążyłeś spisać, leszczu - powiedziałam jak Eddie równo z dzwonkiem wszedł do klasy.
 - Oj tam- dosiadł się obok mnie.
- Nie powiedziałam, że jest wolne. Chciałam dziś usiąść z Sally.
- Trudno. Dziewczyna będzie musiała usiąść z kimś innym.
Wyciągnął na ławkę podręcznik o raz kilku kartkowy zeszyt.
- Dzień dobry klaso- do klasy weszła nauczycielka - zapraszam na niezapowiedzianą karkówkę. Usłyszeliśmy jęk zażenowania od mojej klasy.
- Świetnie- mruknęłam- gdybym siedziała z Sally, to bym miała od kogo ściągać.
- Panno Williamson! Chciała by coś powiedzieć całej klasie? - zaczepiła mnie nauczycielka.
- Nie.- odpowiedziałam i przysunęłam do siebie kartkę z pytaniami.
Dwie następne lekcje minęły bardzo szybko. Na tej przerwie miałam przejść inicjację. Nim się spostrzegłam byłam ciągnięta przez Amber do lasu. Przy wypalonym drzewie stali już wszyscy
 - Jesteśmy - uśmiechnęła się szeroko Millington.
 - To zaczynamy - powiedziała tym razem Nina - Amber, wrzuć rzecz Patrici do ognia. Ty- zwróciła się do mnie - powtarzaj za mną.
 Pokiwałam głową.
- Ja Patricia Williamson, przysięgam chronić Tajemnic Domu Anubisa. I wspierać innych członków : Fabiana Ruttera, Eddiego Millera, Amber Millington, Alfiego Lewis'a i Ninę Martin.
Powtórzyłam wszystko dokładnie.
- Od teraz jesteś prawnym członkiem naszego klubu- pisnęła Amber i wleciała we mnie. Czy tu są takie zwyczaje? Nie lubię się przytulać.
- Tu się zawsze spotykamy w czasie zajęci. Wieczorami spotkania w moim i Eddiego pokoju- wytłumaczył mi Fabian- zbierajmy się już.
Chłopacy zgasili ogień w którym spaliła się moja karta z piosenkami.
- W końcu jesteś z nami- podszedł do mnie Eddie- cieszysz się?
 - Dasz radę wyciągnąć dziś przed kolacją Victora z gabinetu?
- Jeżeli to sprawy Sibuny to idę z tobą.
- Niee. Tylko chcę odzyskać ... swój długopis! Tak, zabrał mi. - skłamałam.
- Mogę Ci dać swój.
- To jest mój szczęśliwy długopis i muszę go mieć- kitowałam dalej.
Naprawdę to chcę poszukać jakiegoś numera telefonu do Joy czy coś. Eddie stanął przede mną i uniemożliwił mi jaki kol wiek ruch.
- A tak naprawdę o co chodzi?- zapytał.
W sumie to mogłam się skumać, że nie wcisnę mu tego kitu.
- Spóźnimy się na lekcje- chciałam go wyminąć. Jednak znów mi to uniemożliwił.
Chcę iść pogrzebać w rzeczach Victora sama. Nie chcę wciągać ich jeszcze do poszukiwać Joy. To jest jedynie moja sprawa.
- Nie ufasz mi?
- Ufam.
- To czemu nie powiesz mi prawdy?
Zawahałam się. Skoro chce pomóc to niech mu będzie ale żeby potem nie gadał.
- Chodzi o Joy.
Wytłumaczyłam mu swój plan.
- I myślisz, że on ma tam potrzebne informacje? - pytał dalej.
- To on porwał Joy. Ma wszystko czego ja potrzebuję. Na pewno.
- Ej Pat, nie martw się- przytulił mnie. Kolejny. Co oni z tym mają? Ale ten uścisk Eddiego jest taki przyjemniejszy. Miły.
- A teraz serio, chodźmy na lekcję bo się spóźnimy. Dziś już sobie odpuściliśmy jedną lekcję. Nie sądzisz, że już starczy?
Wyrwałam się z pod ramion Eddiego. Uśmiechnęliśmy się przelotnie do siebie i szybkim krokiem poszliśmy do szkoły. Zdążyliśmy w samą porę.
Na tej lekcji miałam siedzieć z moją współlokatorką, Lilly. Dzielimy razem pokój a praktycznie nigdy z nią nie rozmawiam. To kolejny typ kujonicy. Siedzi z książkami w nosi cały dzień. A jak nie przy wkuwaniu to w domu Mut. W tym internacie mieszka jej przyjaciółka, Hannah. Jej włosy przypominają mój odcień, tyle że więcej tam czerwieni. Chodzi również z nami do klasy.
- Cześć- przywitała się, gdy usiadłam obok niej.
- Cześć- odpowiedziałam, nawet nie patrząc w jej stronę.
- Przenoszę się do domu Mut- oznajmiła mi - ktoś się tam zwalnia. Nie będziesz musiała już ze mną mieszkać. A ja wciąż nie rozumiem dlaczego mnie nie lubisz? Zrobiłam coś źle?
- Nie nie lubię. Po prostu mam takie przesądzenia do ludzi. Pojawiłaś się w nieodpowiednim momencie i tyle.
- Miło wiedzieć- uśmiechnęła się.

Po skończonych zajęciach, wracałam do domu z Lilly. Zaoferowałam się aby jej pomóc się pakować. Wszystko lepsze od nudy. W sumie to z jednej strony cieszyłam się, że wyprowadza się z Anubisa, ale z drugiej już nie. Bo znów będę sama w pokoju. Ahh, czemu tu nie ma Joy?
- Wpakuj te wszystkie książki do kratonu, okej?
Postawiłam szaro brązowy karton na pustym już biurku i zaczęłam wkładać do niego książki z półki.
 Obecna w pokoju była również Hannah. Po pół godzinnym pakowaniu wyszliśmy w końcu z pokoju.
Wszystkie trzy poszliśmy na obiad. Usiadłyśmy do stołu jako ostatnie.
- Hej, Trudy już wiadomo, kto przyjdzie na miejsce Lilly? - zapytał Eddie.
- Mieszkała już tu kiedyś- powiedziała szyfrem starsza kobieta.
- KT?
- Nie, Eddie. Mara. Po trzech tygodniach uznała, że jednak najlepiej uczyć się tu- wytłumaczyła.
- Na pewno nie za tą nauką- powiedział Alfie z pełną buzią jedzenia- za twoimi pysznościami, Kochana Trudy.
Też bym za tym żarełkiem tęskniła. Jest pyszne. Trudy gotuje lepiej niż moja mama.
Mama... ja bym raczej jej tak nie nazywała. A Piper, nie nazwałaby swoją siostrą. Tak trudno opisać co do nich czuję. Bo sama nie wiem czy w ogóle jakaś więź pomiędzy nami jest. Moja rodzina mnie skrzywdziła i mam ich dosyć.
Moja rodzina jest właśnie przy mnie. Kto by pomyślał, że przez 3 tygodnie można tak zżyć się z innymi. I z tym domem.
_________
Tak o to skończyłam ten rozdział słuchając w kółko piosenki Ellie Goudling- Burn. Musieliście dłuuuugo na niego czekać ale tak mi się nie chciało pisać.. Rozdział zamierzałam dodać wczoraj, ale mama wifi wyłączyła. Ahhh No to.. Do napisania blogerki :******

niedziela, 1 września 2013

Rozdział 12.

- Co dalej?
- Emm. Zauważyłem tu w ścianie są takie...- zaczął opowiadać Fabian, jego teorię jak otworzyć przejście.
Alfie usiadł pod ścianą i zaczął "uważnie" słuchać co mówi brunet. Jego głowa co chwile latała w dół, pewnie dlatego, że zasypiał. Zresztą nie tylko on był tu śpiący. Ja też ledwo trzymałam się na nogach. Amber zaczęła marudzić, że jak zaraz nie pójdzie spać to będzie miała rano zmarszczki. Eddie, że jeszcze musi odrobić (czyt. spisać do Fabiana) zadanie domowe, no a ja, że zaraz zasnę, tak jak Lewis.
- Przyjdziemy tu jutro- powiedziała Nina.
- Jutro nie możemy, jest inicjacja- nagle ożywiła się Amber.
- Co jest?- ajć. Myślałam, że więcej osób nie będzie wiedziało co to jest. No a odezwała się tylko ja.
- Jutro- podkreślił to słowo Eddie- Amber Ci wszystko wyjaśni. Teraz się zmywajmy.
Na szczęście teraz jakoś szybciej szliśmy. A może wydawało mi się to, bo znam już teren i wiem, gdzie iść?
- Co za datę trzeba wpisać by tu wejść?- zapytałam Fabiana, akurat gdy wychodziliśmy z sekretnego pokoju Roberta.
- 1980. W tym roku zbudowano ten dom. No a w zasadzie to Robert...
- Pytałam tylko o datę- mruknęłam i odeszłam od Ruttera, równocześnie kończąc jego wypowiedź na temat 1980.
Nim się obejrzałam leżałam już w swoim łóżku.
Nazajutrz obudziłam się bez żadnego bólu głowy ani nic podobnego.
Nareszcie, pomyślałam.
Spojrzałam na łóżko Lilly, które aktualnie stało puste. Tu powinna być teraz Joy, a nie ta dziewczyna.
Leniwie, zwlokłam się z łóżka. Jedyny fakt, który trzymał mnie na nogach, był taki, że dziś piątek. Najmniej lekcji i ogółem pełen luz.
Ale spokój nie był mi dany nawet rano. Do mojego pokoju wparowała ( tak jak dzisiejszej nocy) Amber. Czego ona ode mnie jeszcze chce?
- Dzień doberek, Patricio- uśmiechnęła się szeroko blondynka - jak się spało?
- Dobrze.
- Jaka rzecz jest dla Ciebie najważniejsza?
- Po co to ci?- zapytałam.
- Potrzebuję tej informacji, znaczy tej rzeczy- poprawiła się.
- Emm, chyba moja karta pamięci.
Mam w niej moje ulubione piosenki. W ogóle nie wyobrażam sobie, nie słuchać muzyki. Gdy ubieram moje słuchawki na uszy, tak jakby odcinam się od świata. Miłe uczucie.
- To pożyczę ją- powiedziała i ruszyła biegiem w stronę stolika nocnego, gdy znajdowała się owa karta.
- Amber nie!- krzyknęłam i rzuciłam się na Amber.
- Potrzebuję tego na zebranie Sibuny. Dziś masz przecież inicjację. Coś musisz poświęcić.
- Tylko nie moją kartę!- podniosłam głos starając się wyrwać ją mojej przyjaciółce. Skubana miała ubrane 10 centymetrowe szpilki, a rękę podniosła do góry. Nie miałam szans, żeby ją dosięgnąć.
- Oj, nie smutaj, Eddie ma dużo takich samych piosenek- pocieszała mnie- do zobaczenia na śniadaniu- dodała i wyszła z pokoju.
Ja zgarnęłam po drodze okropny, szkolny mundurek, który wczoraj położyłam na krześle koło łóżka i poszłam do łazienki.
- Patricio, nie chciałaś by iść dziś ze mną do szkoły?- zapytał Eddie podczas śniadania.
- W sumie, to możemy iść- wzruszyłam ranieniami.
Wstaliśmy już bez słowa od stoły i ruszyliśmy do holu. Zawiesiłam kolorową torbę z książkami na ramię.
- Co powiesz na krótki spacerek?- zaproponował Eddie.
- Jaki krótki?- uśmiechnęła się.
- Zdążymy na drugą lekcję- zapewnił.
Udaliśmy się w przeciwny kierunek niż szkoła. Słońce powoli wschodziło. Z powodu zimy, było zimniej i ciemniej. Nie lubiłam nigdy tej pory roku. Na czarnych sosnach zaczynały się lśnić kryształki lodu. Lada chwila i światło rozeszło by się po całym terenie
Spojrzałam na nasz dom, gdzie słońce już zaczęło się odbijać o szyby. Właśnie spostrzegłam, że stoję w śniegu i bezczynnie gapię się w internat. Wybiegłam na kamienistą drogę, gdzie śnieg powoli już znikał. Słyszałam jak Eddie podchodzi do mnie w momencie gdy akurat złapałam zamarzniętą gałąź sosny.
- Od kiedy ty tak się interesujesz przyrodą, co ? - zapytał zgryźliwie Miller.
- Miło tu- stwierdziłam.
Nie byłam jeszcze w tej części okolicy.
Przez dłuższą chwilę spoglądaliśmy na siebie. Miał spokojny wyraz twarzy. Zapach czyjegoś oddechu, był tak bliski mnie. Eddie miał hipnotyzujące brązowe oczy.
Musnął moją twarz swoją ręką.
Odsunęłam się. Poczułam się niezręcznie, kiedy zrozumiałam co zamiera zrobić.
- Victorze, co zamierzasz zrobić?- usłyszeliśmy piskliwy głos jakieś kobiety.
Zerwaliśmy się momentalni z miejsca i uciekliśmy do lasu. Dosłownie widziałam już sylwetkę dozorcy. Co by było gdyby nas tu zobaczył...
- Mało brakowało- przyznałam, odczekawszy kilka minut, aż Victor odejdzie- o czym oni gadali? I kto to był z Victorem?
- To Hannah, pielęgniarka z pobliskiego szpitala. Nie słyszałem dokładnie ich rozmowy ale dało wyłapać jak kilka razy powiedzieli - zrobił teatralną przerwę- ''Joy''.
Drgnęłam. Co oni chcą zrobić z moją Joy? To wszystko moja wina. To ja powinna być tam za nią a nie.
- Ale dlaczego myślą, że to Joy?- pomyślał na głos.
- Mam taką teorię- zaczęłam- że... Joy urodziła się siódmego lipca o siódmej. Myślę, że przez ten zbieg okoliczn...- przerwałam, gdy zdziwiła mnie reakcja Eddiego. Stał nieruchomo, wpatrując się we mnie. A może widział jakiegoś ducha? Albo miał wizję?- Eddie? - podeszłam przestraszona do niego- wszystko w porządku?
Patrzyłam na niego swoimi źrenicami rozszerzonymi do granic możliwości.
- Tak, wszystko w porządku. Tylko... Ona naprawdę urodziła się tego dnia?
- Na pewno, ale co się stało?-  zapytałam po raz kolejny.
- Muśmy zrobić zebranie Sibuny. Na tej przerwie. - mówiąc to pociągnął mnie za rękę i poszliśmy w kierunku starej budowli, czyli szkoły.
Ostatni raz spojrzałam na drzewa pokryte śniegiem i podbiegłam do Eddiego. Po kija on się tak śpieszył? Co takiego się stało?
_________
Nie ma co ale najbardziej męczyłam się przy tym opisie jak wygląda otoczenia, znaczy o tych sosnach. Łoo, nie umiem takiego czegoś opisywać ;( .
  Jutro zaczyna się rok szkolny ale nie martwie się, notki przez to nie staną się naieregularne xD. Lekcji i tak nie odrabiam (wolę spisać przez lekcją ) więc ten wolny czas mogę sporzytkować na napisanie kolejnego rozdziału. No chyba, że będę się uczyć to co innego. Jestem ostatni rok w gimnazjum i chciałamby wyjść z niego z lepszymy ocenami. Ale to mówię co roku ;P.
Nie przynudzam ;D. Do następnej notki :)))))
I ten rozdział dedykuje Iluzjonistce , bo jakoś jak przeczytałam twój rozdział, to natchnęła mnie wena. Mój Stefan wrócił. Cieszmy się <3  No i nie skrywając to się tobą jaram ;D